Strona:Józef Birkenmajer - Różowy koral.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

narskiem żłobił strzaskany pień palmowy, myśląc, że uda mu się zeń sporządzić łódkę. Ale okręt nie nadjeżdżał, praca nad łódką trwała czas długi, bo nóż był tępy i zardzewiały; upływały miesiące. Woda morska zżerała im stopniowo obuwie i odzienie, które zaczęło opadać z nich płatami, jak łuski z gnijącej ryby. Wreszcie spadły z nich ostatnie strzępy; nie mieli czem się okryć... Ciała mieli białe, gładkie i piękne; każdy ich ruch, każde przegięcie, radowały me oko — wspominałem sobie własne lata młodzieńcze, kiedym to po wszystkich morzach słynął swą urodą! Hej...
Wziął się delfin pod boki płetwami i wyskoczył raźno, a z wdziękiem wysoko nad wodę, poczem rad z powszechnego uznania, ciągnął dalej:
— Odtąd, pamiętam, stali się jacyś inni dla siebie; rumienili się na swój widok, unikali wazjemnych spojrzeń w oczy, w słowach się plątali i już nie opowiadali sobie długich opowieści. A jednak, jakże wiele widziałem w tych kryjących się spojrzeniach! O, bo ja znam serca ludzi, a nie jak rekin, jedynie smak ich mięsa!...
Różowy Koral, po raz pierwszy zapewne w życiu, pożałował, że mu nie danem było znać i rozumieć niczyjego serca...
— Jednego dnia — opowiadał dalej delfin — zerwała się zmów straszna burza. Wichura połamała najgrubsze palmy, nawet te, pod którą znajdowała się klecanka dwojga ludzi. Szałas rozniosło na strzępy, które do reszty zmyła ulewa. Kobieta i chłopiec znaleźli się bez żadnej ochrony — sami siebie wzajemnie musieli osłaniać i podtrzymywać, by ich nie porwał huragan. Widziałem, jak ukryli się w jakiemś wyżłobieniu koralowej skały i objąwszy się ramionami, tulili się do siebie, niby dwie muszle małży perłowej... Drżeli na całem ciele, zmoczeni strugami walącego się na nich deszczu.. coś, zdaje się mówili, ale huk fal morskich nie pozwalał mi nic dosłyszeć... Pluta wreszcie stała się tak gęsta, iż zdawało się, jakgdyby nad nami drugie morze narosło.. Ponieważ spadająca