Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ma się wiedzieć, bratu tego nie powiedziała, boby ją jeszcze kijaszkiem na drogę pobłogosławił, ale przed ludźmi to się skarżyła nieraz i długo, tak iż już im się to sprzykrzyło i niejeden ją ofuknął lub dziadówką nazwał. Powoli zaczęto się z niej prześmiewać, że jako starsza od brata i w rodzeństwie pierwsza dała się wygnać na żebry. Nie odcinała się i nie mściła, bo miała serce poczciwe a wyrozumiałe, i jeno, jako się rzekło, chłopaków młodych czasami nieco gromiła, by pamiętali na jej wiek podeszły — ale ją to bolało, bolało dotkliwie... Później przestała wyrzekać przed ludźmi i wogóle mało mówiła; gdy podeszła do chałupy jakiej, nie wyciągała ręki, jak zwykłe dziady, ale siadała na ławie czy przyźbie i czekała, aż jej każą w czemś pomóc, za co ochłap jaki zawsze dostała z wieczerzy, albo chleba pajdę. Wtedy zbierała się do jedzenia, przeżegnawszy się zawczasu, a gdy z drżących rąk wypadła jej jaka kruszyna, to podnosiła ją z ziemi i całowała z nabożeństwem, że to nie godzi się pomiatać darem Bożym. Po wieczerzy, podziękowawszy gospodarzom za strawę, szła dalej, wlokąc powoli swe stare nożyska, obute w jakieś ogromne tatusiowe chodaki.