Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z płota i chciał nim sprać (Boże, bądź miłościw grzesznej duszy mojej!) świętego Józwa, ale się opamiętał, że mu ręka uschnie, gdy starszego uderzy. Więc się naprzód zapytał:
— A skądeś ty, że cię tu pierwszy raz widzę? Możeś z Liszek uciekł z haresztu?... Jak ci na imię?
Na to święty Józef:
— A Józef, jak i tobie.
— A który Józef?
— Ano ten z nieba, co to mój obraz jest w ontarzu w Czernichowie.
Na to już ozeźlił się Józek Michno.
— A łajdusie! będziesz se ze mnie kpił i świętych przedrzeźniał! — i już podniósł drąg do bicia, kie nagle święty Józef stanął całki w blasku, jako w niebie, a blask był taki, że Michno oślepnął. A na to zeszedł sam Pan Jezus z nieba i peda:
— Józefie Michniaku! Żeś zgrzeszył przeciw opiekunowi memu, świętemu Józwowi, będziesz teraz mieszkał pod kościołem i ciężką ciesielką się zajmował, a będziesz biedny, żeś biednego nie chciał wspomóc.
Tak też się stało. Przyszła bieda na Józka, aż musiał chałupę i gront sprzedać, a do