Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   6   —

pono nade wszystkie jest umiłowana i wyniesiona nad inne dzieła rąk Jego.
W godzinę tę zachodnią na szczycie jednego ze wzgórz, okalających Jeruzalem, stał Chrystus.
Pod Jego stopami ścieliła się miła oku kraina, śmiejąca się pogodą łąk i pól. Świeża zieleń nigdy nie więdnących krzewów bratała się z płowemi kępami niw, pokrytych obfitością zbóż wszelakich; gdzie niegdzie pstrem umajeniem weseliły się rozkoszne sady, dalej znów rozsiadły się winnice, wonne i wdzięczne. Gaje palmowe przytuliły się do srebrnej rzeki, która w dalszym biegu zraszała rozległe błonia, tonące w kwieciu. Kędyś znowu ciągnęły się białe wstęgi dróg, wysadzane po bokach sykomorami, na drogach zaś widać było powracające trzody srebrnorune, to zbijające się w zwartą gromadę, to rozlewające się szeroko, niby ślimak, co pełzając, to kurczy się, to rozkręca, za każdym razem zmieniając postać i rozmiary. Koło sadzawki, dokąd je pędzono, rozpanoszyły się nagie poszarpane skały.
Jeruzalem, zamknięte dokoła krasą swego otoczenia — niby obraz ujęty w rzeźbione obrzeża — piękne było nad wyraz, piękne było jak marzenie senne. Białe rzędy domostw, rozsypanych tu i owdzie, gdzie indziej niby w rów-