Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   58   —

Osiołek, acz utrudzon całonocnym pochodem, podwoił teraz krok, czując blizkość siedliska ludzkiego. Światło powiększało się w miarę, jak podchodzili ku niemu; wkrótce zatrzymano się przed kurną lepianką, z krąglaków stawianą. Józef zakołatał do wrótni.
Na odgłos stukania wybiegła z izby kobieta wieku średniego, oświecona odblaskiem ogniska. Obaczywszy przybyszów, zapytała:
— Ktoście zacz i czego wam potrzeba?
— Jesteśmy podróżni... zbłądziliśmy w kniei i szukamy tu przytułku przed nocą i słotą.
— Niedobre miejsce wybieracie na nocleg — odrzekła z dziwnem brzmieniem w głosie kobieta — ale wejdźcie do wnętrza i odetchnijcie po uciążliwym pochodzie.
To mówiąc, wprowadziła nowoprzybyłych do izby, szczupłej i zadymionej, lecz zastawionej suto na posadzce i stołach sprzętami częstokroć nader cennemi, ściany zaś poobwieszane były bronią.
Przybyszów przeszło na wstępie lekkie mrowie, rychło jednak ochłonęli z pierwszego wrażenia — i już bez trwogi, a raczej z ciekawością poczęli przyglądać się onej szczególnej zastawie, Wśród tego Marja, ułożywszy śpiące Dzieciątko na ławie, osłoniła je rąbkiem szaty