Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   35   —

i odzienie nieznajomego, krojem uczniów szkoły w Sais uszyte, oraz kolczyki w małżowinach usznych i bransolety, zdobiące jego ramiona. Właśnie opowiadano o takim Egipcjaninie, który w Jeruzalem u faryzeuszów pismo zgłębiał, niesyt wiedzy własnego kraju. Niewątpliwie był to ów mąż...
Poczęto go cucić i po pewnym czasie źrenice jego traciły stopniowo wyraz martwoty, a pierś poczęła głębiej oddychać. Niebawem mógł już podźwignąć się i usiąść. Niby przebudzony z ciężkiego snu rozglądał się z zadziwieniem i pewną nieśmiałością czy trwogą. Wzrok jego napotkał Jezusa, siedzącego obok i wpatrującego się weń dobrotliwem, pełnem współczucia i litości spojrzeniem.
— Ktoś ty zacz, człowiecze i skąd się wziąłem na tej łodzi? — zagadnął.
— Tonąłeś, synu, głęboko — brzmiała słodka odpowiedź, — i wiecznej śmierci byłbyś oddany niechybnie. Ale jam wiedział myśli twe i żal mi ciebie było, przeto wyrwałem cię, niby zbłąkaną owcę, mocom ciemności.
— Ktoś ty jest, który tak do mnie przemawiasz? — z przerażeniem zapytał topielec.
— Jam jest droga i prawda i żywot — odpowiedział łagodnie zapytany.