Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   12   —

tać myśli tak ciemne i ponure, jako ten mrok, spowijający przestworza od końca do końca?
Kiedy podniósł źrenice, by skroś gęstniejącą noc dopatrzeć śladu odchodzących — dziwny blask oślepił nagle jego źrenice... Patrzył i oczom nie wierzył... Na jawie-li to widzi? czy go nie mami urojenie?... Przed nim, na trawie, leżał rozsuty pokład drogich kamieni i migotał, jak oczy uwodzicielki!...
Żądza odezwała się w sercu Judaszowem, oczy mu zalśniły nadzieją, że stanie się oto bogatym, jak sam Annasz!... Bogatszy nawet od Annasza! Przecież to skarby, jakich świat nie widział! Tyle, tyle ich tu błyszczy! Kto je przeliczy! Skończyły się dni Judaszowej nędzy! Zdjął z ramion mieszek, gdzie nosił datki, składane przez lud pobożny dla Mistrza i uczniów, którzy byli ubodzy, a trudząc się przez dzień cały nauczaniem, nie znajdowali czasu na staranie się o dobro ciała. Z gorączkowym pośpiechem począł do mieszka zgarniać owe lśniące okruszki, szydząc w myśli z prostaczków, którzy tu byli i nie dostrzegli skarbu, tuż u nóg leżącego. Napełniwszy sakwę, zarzucił ją przez barki i szybkim krokiem jął podążać w stronę miasta.
Szedł tak dość długo, ale, w miarę jak szedł, ogarniało go coraz większe, niedające się