Strona:Józef Łepkowski - Babia góra i jéj okolice.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dźwięk organów — tu znów pionowo w bór spadająca skalista ściana, gdzie po oddzwonieniu na Pańskie zmartwychwstanie, ujrzysz szczeliną śpiących wewnątrz góry rycerzy.
Pod lasem mieszkał ubogi kowal, żywiąc liczną rodzinę garstką lichego owsa, co wśród kamieni rósł na małéj w borze polanie; aliści pewnego razu przyjeżdża na siwym koniu w żelazo okuty rycerz. Rycerz w tych stronach! to widmo, nie człowiek, pomyślał przestraszony góral. Przecież zbrojny, zsiadłszy z konia, Bogiem powitał kowala, a ludzkim rzekł doń głosem, by mu za dobę przygotował podków do okucia tysiąca koni.
— Zkąd tu żelaza na tyle podków, ani doba starczy, choćby djabeł młotem kierował! „Sprzedaj co z dobytku, kup żelaza, (rzekł rycerz) w imie Boże weź się do roboty, a skończysz — jutro wieczorem po podkowy przybędę.“ — Zbrojny odjechał, a kowal długo się z żoną namyślał, nim zawiódł do miasteczka krowę i konia, by za nie nabyć żelaza. Ledwo się wziął do roboty po powrocie, aliści niby cudem już całe podkowy same z pod młota wybiegały — gdy ostatnia z naznaczonéj liczby była gotową, przybył i rycerz. Dobrze już było ciemno, nim kowal spakował robotę, aby się udać na miejsce, gdzie obozowała drużyna konnych. O północy przywiódł zbrojny zdumionego kowala pod skałę w Babiéj górze; tam za trzykrotnem uderzeniem pałaszem, głazy się rozwarły, a rycerz wprowadził go w podziemie, gdzie tysiąc żołnierzy z siwemi po pas brodami, spało na uszykowanych w hufiec koniach. — „Kujże teraz mój człowieku, ale pomnij, byś żadnego nie zbudził.“ Wziął się drżący góral do roboty, a gdyby co czarowało, migiem wszystkie założył podkowy. Gdy ostatni gwóźdź przybijał, trącił ze strachu w szablę zbrojnego i przebudził śpiącego starca. Ockniony rycerz wielkim głosem zawołał ku owemu, co przywiódł kowala „Mistrzu! czy już czas.“ — „Nie“ odrzekł zgniewany rycerz. Starzec znów zasnął. „Teraz ty biedaku, żeś mi przebudził towarzysza, tylko ostrużyny rogu zbieraj sobie za zapłatę.“ Kowal począł płakać a żale zawodzić — nie było rady; zebrał kawałki, a dziękując jeszcze Bogu, że wyszedł cało, umykał do domu. ledzie i jedzie — świt daleko, a koń ustaje — wózek coraz to cięższy. Przecie i dnieć poczęło — patrzy aż tu owe obrzynki kopyt w złoto się zamieniły, a biedny góral panem wrócił do domu..........
Toż samo powiedzieć można o podaniach wspólnych nieraz u wielu ludów. Okoliczność ta panu Nowosielskiemu (Marcinkowski) nastręczyła sposobność do napisania arcyciekawych uwag w dziele: Lud ukraiński (Wilno 1855 r.).
Tę samę legendę słyszałem w Tatrach, gdzieś w kościeleckiéj dolinie; owe zaś o skarbach i zapadłych kościołach, prawie w każdych górach na świecie są sobie podobne. Przecież dziwna to a godna uwagi: zkąd góral z Pyreneów lub Alp i naszych Karpat mieszkaniec, tyle mają wspólnego w podaniach, zwyczajach i obyczajach? Nawet strój wszystkich na świecie górali, ich kobzy, nie o wiele różnią się od siebie. Tę wspólność kosmopolityczną daje zapewne klimat, podobieństwo zatrudnienia, a wreszcie pierwsze zarysy wiedzy ogólnéj i fantazyi, które u wszystkich ludzi są też same; pewny dopiero stopień wykształcenia, daje cechy właściwe narodom.