Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozległe pole. Przypomniało mi się spotkanie z Zeneidą — mój skok... spuściłem głowę w zamyśleniu...
Wtém... wydało mi się, że fórtka skrzypnęła, jakaś gałązka złamała się pod czyjąś stopą...
W mgnieniu oka zsunąłem się nadół i skamieniałem na miejscu. Lekkie, szybkie, lecz ostrożne kroki dały się słyszéć wyraźnie. Ktoś szedł przez ogród. Ktoś zbliżał się do mnie.
To on! To on! Nakoniec! przemknęło mi w duszy. Konwulsyjnie ścisnąłem nóż otwarty w ręku, jakieś iskry rozprysnęły mi się przed oczyma, włosy stanęły na głowie z gniewu i przerażenia...
Kroki przybliżały się ciągle, a ja czekałem pochylony, wysunięty naprzód, drżący, przerażony i straszny... Widzę go... To ojciec!
Poznałem go natychmiast, choć był owinięty płaszczem, a kapelusz twarz mu zasłaniał. Cicho przeszedł koło mnie i nie zauważył mię nawet, choć nic mię nie zasłaniało. Ale tak się skuliłem nagle, że prawie zrównałem się z ziemią. Zazdrosny, krwawy Otello zmienił się w ucznia złapanego na psocie...
Byłem tak przestraszony niespodzianém zjawieniem się ojca, że nie spostrzegłem nawet, zkąd szedł i gdzie się podział. Wyprostowałem się wreszcie i pomyślałem sobie: „po co ojciec chodzi w nocy do ogrodu?“... Ale wszystko ucichło znowu i mógłbym uwierzyć prawie, że było to złudzenie.
Ze strachu upuściłem scyzoryk i nie szukałem go wcale: wstyd mi było samego siebie. Wytrzeźwiałem zupełnie, od razu.
Powracając jednak do domu, zbliżyłem się do ławeczki pod krzakiem bzu białego i spojrzałem na okno Zeneidy. Było w niém ciemno, małe szybki świeciły słabo przy bladém świetle, padającém z gwiaździstego nieba. Wtém... ciemno-siwy ich kolor zaczął zmieniać się stopniowo... od góry... Za niemi — widziałem to, widziałem dobrze, ktoś spuszczał ostrożnie białą płócienną roletę. Spuszczono ją niezupełnie, do ostatniéj szyby — i tak pozostała nieruchomą.