Strona:Iliada3.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Towarzyszowi wiernie pilnemu Ulisa,
Tak iako wlókł na stronę ciało Symoisa.
Poległ na onych zwłokach, które z rak wypadły;
Postrzegłszy Ulis z szyków wybiega rozjadły,
Błyska kopiią w ręku, skrzące upatruią
Oczy zemście ofiary: nazad ustępuią
Przestraszeni Troianie, sam był wystawiony
Demokoon Pryama syn: na obie strony
Skronie mu grot przebiia, a wtem iego oczy
Na noc nieprzebudzoną mgła śmiertelna mroczy.
Upadł na ziemię, ziemia da odgłos zarazem
Od grzmotu, który sprawił na sobie żelazem.
Z Troian naywalecznieysi na wstecz się rozproszą,
A Grecy iuż okrzyki zwycięzkie podnoszą,
Kiedy Apollo siedząc gdzie był Jliowy
Zamek, takiemi z góry, da się słyszeć słowy:
„Wstrzymaycie się Troianie! z odwagą na Greki
Idźcie, nie są kamienni na sztychy, na sieki;
Obróćcie na nich oręż: wiedźcie, niezwalczony
Achilles, że iest od téy bitwy oddalony.„
Tymczasem Pallas w Grekach odwagę ich syci,
Tamże śmierć Dyorowi przetnie życia nici;
Pirus wódz Traków, kamień nań wypuszcza srogi.
Padłszy na wznak, kęs zieiąc boiownik ubogi
Wyciąga ręce do swych, pomocy ich wzywa.
A tu Pirus skoczywszy spisą go przeszywa;