Strona:Iliada3.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Choć na taki cios, ludzie naywięcéy są czuli;        49
Jednak się napłakawszy, swe ięki utuli.
Wytrzymałą śmiertelnym duszę nieba dały:
Lecz ten człowiek okrutny i zapamiętały,
Nie dość ma, że Hektora zwalił swym orężem,
Włóczy go, nad umarłym natrząsa się mężem.
Mimo swą siłę, za to oburzy gniew boży.
Bo na cóżto? na ziemię nieczułą się sroży!„
Na te słowa, w Junony oczach gniew się pali.
„Jeśli Hektor i Pelid w jednéy u was szali,
Natenczas Apollina skarg słuchać możecie:
Lecz kto ten Hektor, chcieycie zważyć, bogi, przecie,
Wszak śmiertelny i piersi ssał śmiertelnéy matki,
Achilles syn bogini: téy liczne zadatki
Moiéy dałam przyiaźni, odemnie chowana,
I za miłego bogom Peleia, wydana.
Byliście na tych godach: Ty, dziś pełen zdrady,
Grałeś, i z namiś wspólnie używał biesiady.„
Wtedy rzekł chmurowładca: „Dość tego niech będzie,
Juno, miarkuy się w twoim na bogów zapędzie.
Nie iedna cześć dla obu: próżne więc niesnaski.
Ale i Hektor z Troian, godzien bogów łaski:
Ja go zawsze kochałem: on składał mi dary,
Od niego mi wspaniałe szły codzień ofiary,
Kurzył się wonnym dymem ołtarz méy świątnice:
Ten my hołd odbieramy Olimpu dziedzice.