Strona:Iliada3.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ja z morza wzbudzę wiatry: przez ich silne wianie,        335
Wzmoże się ogień, pożar niezgasły powstanie.
I trupy, i Troiańskie zbroie zniszcz płomieniem,
I drzewa wdzięczny Xantu brzeg chłodzące cieniem:
Potém zwróć na koryto ognie nieodporne:
A nieczuły na groźby, na prośby pokorne,
Pal, i w zapędzie twoim żadnéy nie znay miary:
Dopiero, za mym znakiem, wstrzymasz twe pożary.„
Wraz Wulkan ogniom biegu wolnego pozwala,
Ogarnia cale pole, i wszystko wypala:
Trawi trupy, niezmiernym pożarem oddycha.
Cofa się rzeka w biegu, równina osycha.
Jak w jesieni, hoynemi namoczone wody,
Dech Boreasza czyści z wilgoci ogrody,
Widok ten miłém czuciem gospodarza wzrusza:
Tak Wulkan pali trupy, równiny osusza.
Potém na rzekę zwraca pożary ogniste,
Zjada zielone wierzby, więzy rozłożyste,
Topole i cyprysy, i te piękne ziela,
Których kwiat Xantu brzegi tak wdzięcznie wyściela.
Igraiące po głębiach ryby ledwie żyią,
Omdlewaią od ciepła, i na dnie się kryią.
Palą się wody Xantu, wrą spienione wały:
Więc się smutnym odzywa głosem zaziaiały.
„Któż z bogów twoiéy mocy wystarczy Wulkanie?
Z tym ogniem strasznym, dla mnie nierówne spotkanie.