Strona:Iliada3.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak gdy rurmistrz od źródła, sączącego wody,        257
Wiedzie strumień przez gaie, przez wdzięczne ogrody;
Tylko co uprzątnęła zawady motyka,
Po głazach, po krzemieniach, słychać bieg ponika,
Na pochyłey on zwolna toczy się równinie,
I ubiegłszy rurmistrza, słodko mrucząc, płynie:
Tak wody, choć prędkiego Achilla goniły:
Przy boskiéy sile słabe bohatyrów siły.
Ilekroć chciał się oprzeć, mocno stawiąć nogi,
I widzieć, czy go wszystkie niebios pędzą bogi,
Tylekroć Xant wezbrany w trop za nim poskoczył,
I groźnemi bałwany ramiona otoczył:
Przerażon, wyskakuie, ucieka od brzegu,
Ale Xant gniewny w krętym ścigaiąc go biegu,
Mdli mu kolana, ziemię z pod nogi podrywa.
Patrzy w niebo, i z gorzkim iękiem się odzywa.
„Jowiszu! czyż bogowie tak są zagniewani,
Że mię nie wyrwie żaden z téy strasznéy otchłani?
Potém, niechay naytwardszy wyrok na mnie padnie.
Jakże mię matka moia zawiodła szkaradnie,
Że pod Troią obaczę ostatnią godzinę,
I pod iéy mury strzałą Apollina zginę.
Oby, co naydzielnieyszym w téy ziemi iest mężem,
Hektor mię był zwycięzkim obalił orężem!
Jak rycerz z rąk rycerza zginąłbym ślachetnie.
Dzisiay dni moie wyrok naynikczemniéy przetnie: