Strona:Iliada3.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już dwunastą jutrzenkę widziałem pod Troią,        153
Axyusza zaś rzeki dosięgam krwią moią:
Axyusz czystym nurtem po równinach płynie,
Z niego zrodzon Pelegon, ten odwagą słynie:
Ja iestem iego synem: taki móy ród świetny.
A teraz się spotkaymy, Achillu ślachetny.„
Rzekł: Pelioński iesion Achilles wymierzył,
Asteropey nań z dwoma oszczepy uderzł,
Bo doskonale walczył na ręce obiedwie,
Jednym w tarczę utrafił, lecz ią drasnął ledwie?
O złotą blachę dzida wstrzymała się tęga.
Drugim pociskiem w rękę Achilla dosięga,
Wytrysnęła krew czarna, a posoki chciwy,
Utyka mocno w ziemię pocisk zapalczywy.
Znowu z rąk Achillesa długa leci pika,
Dążąc na obalenie iego przeciwnika:
Lecz chęci bohatyra w swym zawodząc biegu,
Chybia, i w piasku napół utyka na brzegu.
Gniewny Pelid, że pocisk iego rękę zmylił,
Leci z mieczem dobytym: a wtedy się silił
Asteropey utkwiony oszczep wyrwać z ziemi.
Potrzykroć go uchwycił rękami dzielnemi,
Trzykroć puścił, nad własną niemocą się zdziwił.
Już go chwycił czwarty raz, na złamanie skrzywił,
Gdy Pelid go na ziemi powalił bez duchu:
Szeroki miecz głęboko utopił mu w brzuchu.