Strona:Iliada3.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już, na syna Pryama, Polidora leci,        413
Naymłodszy był, naymilszy oycu z wszystkich dzieci:
Nikt mu w biegu szybkiemi nie zrównał zawody.
Zakazał oyciec boiu, bo był bardzo młody:
Lecz, dziecko! gdy się biegiem swoim głupie chlubił,
I śmiało niebezpieczeństw szukał, sam się zgubił.
Już prędkim skokiem rycerz Achilla pomiia,
Ten ieszcze prędzéy ściga, i z tyłu przebiia,
W mieyscu gdzie pas zapięty, i pancerz dwoisty.
Na drugą wyszedł stronę pocisk zamaszysty.
Wyie, pada zaciemnion, i rękami chwyta,
Z ciała srogiém żelazem wypchnięte ielita.
Hektor, gdy w takim stanie brata swego zoczył,
Przeiął go ból okrutny, cień mu wzrok zamroczył,
Już nie może się wstrzymać, żal w nim śmiałość nieci,
Jak ogień, z groźną dzidą, na zabóycę leci.
Ten go widząc, z radości ledwie się posiada,
Z jaką prędkością! z jakim nań impetem wpada!
„Oto, dumnym rzekł głosem, oto iest morderca,
Który mię nayboleśniéy przebił w głębi serca:
Z jego ręki, naymilszy móy przyiaciel ginie!
Już nie będziem się szukać na krwawey równinie.„
To mówi, a wzrok wściekły na Hektora ciska:
„Zbliż się, i leć czémprędzéy w piekielne siedliska!„
A Hektor niezmieszany: „Skróć groźby zuchwałe,
Mniemasz, że się słów zlęknę, iakby dziecię małe?