Strona:Iliada2.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hukliwy Mars o śmierci syna nic nie wiedział,        517
Z innemi bogi razem i bóg woyny siedział,
Na złocistych obłokach: bo Jowisz nikomu
Nie pozwolił na woynę wyyśdź z górnego domu.
Przy Askalafa trupie nowy bóy się wszczyna,
Deifob zdarł przyłbicę z głowy Marsa syna,
Pchnięty od Meryona, upuścił łup z ręki,
Padła na głaz przyłbica, brzmiąc ostremi dźwięki.
Jeszcze Meryon skoczył, podobny do sępu,
Grot wyrwał, i do swego cofnął się zastępu.
Nie była Politowi tayna brata dola,
Bieży, w ręce go bierze, uprowadza z pola;
W tyle rot się znaydował iego wóz wspaniały,
Tam na niego i giermek i konie czekały:
Jedzie do miasta ięcząc, krwią wszystek oblany,
Która strumieniem z świéżey wytryskała rany.
Wzmaga się rzeź!, krzyk wkoło straszny się rozlega,
Nagle na Afareia, syn Anchiza wbiega,
Pchnął go w gardziel, chyli się głowa i przyłbica,
I puklerz; padł, wzrok wieczna ogarnia ciemnica.
Postrzegłszy, że się Toon do ucieczki zwrócił,
Antyloch grot nań cisnął, i żywot mu skrócił.
Ciągnąca się wdluż grzbietu aż do szyi żyła,
Ostrym razem przecięta na dwie części była:
Upada na wznak Toon, i choć dycha ledwie,
Do towarzyszów ręce wyciąga obiedwie,