Strona:Iliada.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzekł: tknięty iego płaczem, niebios pan łaskawy,        257
Zezwolił zbawić woysko i ocalić nawy.
Zsyła orła, którego wieszczby nikt nie zgani:
Ten, w szponach trzymaiący drobne plemię łani,
Upuszcza ie na ołtarz Jowisza wspaniały,
Gdzie Greki oyca wieszczby ofiarą błagały.
Widząc, że od Jowisza do nich ptak zesłany,
Z nowym Grecy wpadaią ogniem na Troiany:
Lecz wśród tylu rycerzy, żaden nie był taki,
By Tydyda uprzedził: on piérwszy rumaki
Przez rów głęboki pędzi, i w pole wybiega.
Wraz, syn Fradmona, mężny Agelay polega:
Gdy bystre do ucieczki bieguny zacina,
Z tyłu odebrał ranę od Tydeia syna:
Przez piersi wyszedł oszczep, z silnéy puszczon ręki;
Upadł, a zbroi głośne uderzyły szczęki.
Tuż za nim Agamemnon i Menelay bieży,
I Aiaxowie straszni w rycerskiéy odzieży:
Za niemi Jdomeney śpiesznym dąży krokiem,
I Meryon, mogący stać pod Marsa bokiem,
I Eurypil wsławiony z bohatyrskiéy sztuki;
Teucer dziewiąty idzie, krzywe niosąc łuki.
Ukrywa się pod cieniem bratniego puklerza,
Aiax go dla młodego uchyla rycerza,
A on strzały na Troian wypuszcza z cięciwy;
Ten, który został ranny, pada nieszczęśliwy,