Strona:Iliada.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzie pięćdziesiąt małżeńskich było izb osobnych,        257
Z marmuru wystawionych, a dziwnie ozdobnych,
W których królewskie syny spały i ich żony:
I gdzie dwanaście było izb z przeciwnéy strony,
W których z żonami zięcie mieszkały Pryama;
Przychodzącemu drogę zaszła matka sama,
Idąc do naypięknieyszey z córek Laodyki:
„Synu! dlaczego w polu zostawiwszy szyki,
(Mówi, cisnąc go w ręku) idziesz z boiowiska?
Pewnie was Grecy, naród przeklęty uciska:
Pewnie o mury same, ocieraią bronie.
Tyś przyszedł podnieść z zamku do Jowisza dłonie.
Zatrzymay się tu chwilę, przyniosę ci wina.
Wprzód poświęć iego krople dla Saturna syna,
A potém sam się napiy: wino moc natęża,
Wino, zmordowanego pracą, krzepi męża:
Kochany móy Hektorze, iak ponosisz wiele,
Biiąc się za oyczyznę, za obywatele!„
„Nie przynoś, matko, wina: moc tego napoiu,
Rzekł Hektor, mogłaby mię osłabić do boiu.
Nie obmywszy rąk wodą, nie dotknę się czary;
A czynić Jowiszowi nie mogę ofiary,
I nie godzi się, kiedym cały krwią zbroczony.
Lecz ty nayszanownieysze wezwawszy matrony,
Zasłonę, która wszystkich zbiorów iest ozdobą,
Naypięknieyszą, naywiększą, zabierz, matko, z sobą,