Przejdź do zawartości

Strona:Iliada.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Choć mi z nieprzyiacielskiéy ręki nic nie zgine,        491
I zapewne Grek z memi łupy nie popłynie.
Ty stoisz! nie zachęcasz woyska do obrony!
Od kogóż wasze wsparcia wyglądaią żony?
Ey! żebyście uięci w niewywięzłe sieci,
Nie poszli na łup Grekom, wy i wasze dzieci!
Bo niedługo zamożna padnie z gruntu Troia:
Temu wcześnie zabiegać, iest powinność twoia:
Zapalać sprzymierzeńców, by w nocy i we dnie
Bili się, a samemu trzymać mieysce przednie,
Ażeby nikt o tobie nie mógł myśleć podło.„
Rzekł Sarpedon, co serce Hektora przebodło:
Więc z wozu skacze, dwoma oszczepy wykręca,
Liczne obiega szyki, do boiu zachęca:
Idą mężni Troianie: Grecy roty zwarli,
I murem nieprzełomnym nieprzyiaciół sparli.
Jak gdy wieią rolnicy, Ceres ziarna ciska,
Przykurzone plewami bielą się klepiska;
Tak lud Achayski cały kurzem był okryty,
Który konie twardemi wzruszały kopyty.
Wracaią wozy, iezdcy z nową walczą mocą,
Mars całe okrył pole nieprzeyrzaną nocą,
I w umysłach Troiańskich wielką śmiałość wzniecił.
Tak wiernie wykonywał, co mu Feb zalecił,
Postrzegłszy, że iuż w polu nie było Minerwy,
Pomagaiącéy lubym Achiwom bez przerwy.