Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy cierpiałem wówczas nad tem? Nie. Nie zdawałem nawet sobie sprawy, że to jeden z najważniejszych przewrotów w życiu. Lekko, swobodnie, nawet wesoło, załatwiłem się z temi szmatami pieluch, jak nazywałem wtedy te przeżytki umysłu i ani chwili jednej nie zastanawiałem się nad tem, czem zastąpię powstałą próżnię.
Więcej nawet powiem: doznawałem jakiegoś zadowolenia z poczucia swobody i niezależności, jakbym się wyzwolił z pod ostrej i przemożnej a uciążliwej kontroli. Niema Boga? Tem lepiej. Jeżeli On jest niczem, jam wszystkiem, ja panem, ja sędzią siebie, jak już Słowacki powiedział.
W pewnym okresie wieku takie poczucie własnej niezależności wydaje się niemal szczęściem. Ulegałem i ja tej zwykłej kolei życia. Ot, umarł sobie starowina dziadek, niezły, ale zrzędny, czasem nudny, czasem przestarzały w swych pojęciach, nieraz surowy i niewyrozumiały na prawa młodości, którą przeżył dawno, a zawsze krępujący i pełen wymagań.
Umarł? — a no, nażył się już sporo, czas miejsca innym ustąpić.