Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drego, że już mędrszym od niego tylko ja być mogę, nikt więcej w świecie.
Czasem zrzędzę na Stacha, że jej głupstwami nabija niepotrzebnie głowę, ale ona go broni, utrzymując, że ją wszystko bardzo a bardzo zajmuje. Biedactwo na swój sposób pragnie mu się przypodobać; tylko on nie bardzo się potrafi poznać na tem. Muzykę niby lubi, choć teoretycznie odrzuca, jako niepotrzebny zbytek dla nerwów. Zosia jednak jest dla niego, tak jak i ja, wyjątkiem z ogólnej reguły. Ona grać może bez narażenia się jego teoryom. Sam jej nawet nuty znosi, a ja się uśmiecham po cichu.
Dzieci, Dzieci!
Strasznie mi niewygodnie pisać dzisiaj, — raz, że ciemno, bo łóżko moje stoi dosyć daleko od okna, a po drugie, że taka półsiedząca, półleżąca pozycya, w jakiej się znajduję, nie zupełnie jest odpowiednią do pisania. Ale cóż robić przez dzień cały? Doprawdy zaczynam się już nudzić porządnie. Stach mi zazdrości tych chwil wywczasu, ale ciekaw jestem, co by robił na mojem będąc miejscu.