Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przychodzą na mnie takie chwile rozdrażnienia jakiegoś, że umyślnie, świadomie, staram się wkoło siebie robić piekło. A że mieszkamy razem, on więc jest jedyną istotą, na którą mogę wyładować cały zapas złośliwości i sarkazmu. Cóż dziwnego, że mnie nieraz na czem świat stoi przeklina? Nazywa mię babą, histeryczką, idyotą, hipochondrykiem, roznerwowanym czortem i licho tam jeszcze wie jak, — ale to, niestety, nic a nic nie pomaga. Dawniej próbował w takich chwilach kłócić się ze mną i wymyślać; teraz jednak, jeśli mu nie zanadto dokuczę, nie odzywa się nic, tylko flegmatycznie słucha, albo się zabiera do czytania. Ja sam wiem o tem najlepiej, jakie ze mnie ziółko, i dlatego też nieraz staram się wszelkimi sposobami wynagrodzić mu te zatrute chwile. Jestem wtedy, doprawdy, ogromnie dobry. Stach tylko czeka takiej chwili. Kładziemy się wówczas obadwaj na łóżkach — bo to dla na najdogodniejsze locum z całego mieszkania, — i długo, długo w noc rozmawiamy, marząc o przyszłości, rozważając sprawy ludzkości całej i społeczeństwa. On marzy —