Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówiła głośno, usiłując sprawiać jak najwięcej hałasu, byle tylko ożywić ten ogromny salon i zapełnić choć zgiełkiem.Sama dolewała nam wina, udawała podchmieloną i zachęcała wszystkich do picia. Ja piłem chciwie.
A jednak nie szło nam jakoś. Wszyscy chcieliśmy powrotu rannej wesołości, ale może właśnie dlatego, żeśmy chcieli, nie mogliśmy się jej dobić. Niby było wesoło, ale już jakiś cień skrępowania i musu zakradł się między nami. Ja zanadto chciałem badać wszystko i wyzyskać każdy drobiazg, ażebym się mógł dać porwać wrażeniu.
Wkońcu wstaliśmy od stołu, nie wiedząc dobrze, co robić dalej. Zosia dopiero przyszła nam w pomoc i jej zawdzięczam te kilka chwil boskich, jakie miałem wczoraj. Zawsze zachwycała mię swoją grą, ale tu dała już koncert prawdziwy.
Wysunięty z fotelem na środek salonu, wsparty wygodnie na poduszkach, poddałem się zupełnie wpływowi muzyki. Co grała Zosia, nie pamiętam dobrze. Nie słu-