Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dokoła. Jej obecność jest mi już tak niezbędną, że mimowoli gonię ją wzrokiem po pokoju, żeby na chwilę z przed oczu nie stracić. Dosyć mi jest czuć ją przy sobie, trzymać jej rękę, ażeby się uspokoić i rozproszyć ponure myśli. A ona wie już o swoim wpływie na mnie. Z jej uśmiechu, z jakim się do mnie zwraca, ciągle widzę, jak dalece pewną jest siebie.Wzięła mnie też w zupełną kuratelę. Robię wszystko, co tylko każe, ani próbując się sprzeciwiać. Pewną jest, że się jej nie oprę w niczem. Do tego doszło, że ona już trzyma u siebie papierosy, wydzielając mi od czasu do czasu po jednemu; a jeśli na moją najpotulniejszą, wprost dziecinną prośbę odpowie: „Nie można, kochanku,“ ja powtarzam tylko: „A, jak nie można, to co innego” — i koniec.
Mnie z tem dobrze. Dogadza mi to zdziecinnienie, uwalniając od potrzeby myślenia o sobie. Poddaję się cudzej woli, bom już zanadto skołatany, żeby się na własną zdobyć. Niemal myślećbym pragnął także myślą cudzą, byle tylko zrzucić własny ciężar duszy — i zapomnieć,