suchotniczy szkielet, leżący na łóżku, z gasnącą iskierką życia, — który skonać nie może, a może i nie chce... Naturalne to wszystko, strasznie naturalne. Nie mogę mieć nawet do nich żadnej urazy, bo sam do siebie wstręt już uczuwam. Suchoty — to nie śmierć na kwiatach, to nie poetyczne pożegnanie ze światem. Tu paskudztw pełno, zaduchu, zgnilizny, odoru lekarstw i potu, zakażenie fizyczne i moralne. Dumas brednie plecie. On nie konał na suchoty, on nie ma prawa mówić o nas. Całe rozdziały z jego powieści, w których mówi o suchotnikach — to poetyczna aberacya mózgu. Gdzie on widział tych potępieńców ze słowami miłości i słodyczy, jakie im w usta wkłada? Gdzie on się dopatrzył altruizmu i poświęcenia, jakie z ich słów wieją?
To nieprawda! Egoizm chwyta nas w swe szpony i wszystko nam z serca wyjada. Co nam po świecie całym? Niech ginie, niech przepada, skoro my z niego korzystać nie możemy. Idee społeczne? szczęście? dobro? prawda? Co one nas obchodzą? My tylko konamy — z zawi-
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/236
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.