Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

balsamy, — jak nowonarodzeni mają kołyski, pieluchy i akuszerki, — jednem słowem: potraflliśmy się wyspecyalizować nawet w rzemiośle śmierci i wyodrębnić jej wydział. Rzeczywiście, możemy umierać bez obawy sprawienia komuś ambarasu, bo wszystko czeka w pogotowiu. Śmierć jest sobie dla nas takiem samem zjawiskiem, jak, dajmy na to, zachód słońca lub przyjazd znakomitej divy: nieboszczyka pakują do trumny, divę idziemy oglądać w teatrze — i wszystko jest w porządku. W istocie, śmierć ma już swój wydział, wciągamy ją w rachubę i świat może się nie troskać o nią więcej. Niesłychanie dogodne urządzenia... dla żyjących.
A dla konających? Czy mają się cieszyć tem, że ich grabarz dokładnie zakopie, lub stolarz trumnę dobrze zabije? Co to ma do śmierci samej? co do ich myśli, ich cierpień? co do tej zagadki, przed którą się wzdrygają? Czego ja chcę? Ja nic nie chcę; mówię tylko i pytam. To wolno przecię. Niezłomność i nawet względna doskonałość