Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ręka nie drży. Uśmiecham się wtedy i wypróbowuję siłę ręki. Kreślę na marginesach różne esy-floresy, linijki, zakręty, siląc się na najbardziej skomplikowane. Ale piszę jeszcze równo i wyraźnie, tylko coraz prędzej, żeby mię czasem jakaś myśl niepotrzebna nie zaskoczyła między wyrazami.
Wychudłem jednak strasznie. Palce u rąk sprawiają wrażenie patyków. I lewa dłoń sztywnieje mi często. Zauważyłem, że teraz, kiedy mam ręce wolno opuszczone, palce nigdy nie schodzą się z sobą, a szpary między nimi powiększają się ciągle. To bardzo naturalne: dawniej wypełniało je ciało, teraz trudno się mięśniom przyzwyczaić do nowego położenia.
Co dzień z uwagą oglądam swoje stopy, próbując palcem, czy nie są spuchnięte. Będzie to już ostatni znak. Ojcu memu i matce także nogi puchły na dwa tygodnie przed śmiercią. Wszyscy to za najgorszy objaw uważali, no i nie mylili się zupełnie. Wogóle teraz porównywam się ciągle to z ojcem, to z matką, śledząc jakie choroba moja robi postępy. Wszyst-