Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ażeby i dzieciom naszym wskazywać, kędy droga... do nieskończoności.
Są i oazy w tej pustyni. Zatrzymują się w nich obłąkani z pragnienia, z ułudą, że doszli już celu — i, jak my, giną.
W duszy naszej tkwi już zaród pragnienia szczęścia. W pogoni za niem zrywamy się, jak jaskółki do lotu, bo tak już nam instynkt każe.
Niczem nam wieków doświadczenie, niczem trupy po drodze — my wszyscy wierzymy w możność dojścia do celu i biegniemy wszyscy.
Tak było przed wiekami, tak i po wiekach wieków będzie.
Czy dojdziemy? Dopiero konając, wątpimy, a i to tylko za siebie, nie za przyszłości pokolenia. W tem tkwi tragizm śmierci.
Nie chodzi już może o utratę nadziei wyzyskania życia, nie chodzi o to, że już nic się stać nie może. To zapadnięcie klamki, ta pewność beznadziejności, że już się niczego nie doczekamy, bo wrota raz na zawsze są zaparte — oto tragedya.