Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale każę sobie dać słowo, że się to już więcej nie powtórzy.
Naturalnie, że się nie powtórzy. To przecież było tylko chwilowe rozdrażnienie, nic więcej; a teraz już wszystko minęło. Prawda, że minęło? Naturalnie! No, a teraz trzeba naprawić jakoś, co się nabroiło.Widzisz. Zosia płacze, Stach jak cień blady; toś ty wszystkiego narobił. A... wstyd!...Dzisiaj płaczą, ale co to jutro będzie? Na śmiech się tylko wystawiłeś, bo przecież nie umarłeś, chociaż niby konałeś... Widzisz, jakiś ty jeszcze głupiutki! A toś się dał wywieść w pole!...
Zaczynam się ogromnie wstydzić tej chwilowej słabości. Ostatnie ślady rozrzewnienia znikają zupełnie. Już nie rozmawiam ze sobą, tylko myślę jednolicie. Mój płacz wydaje mi się rzeczą tak dziecinną, tak bezsensowną, wprost śmieszną, że nie wiem, co zrobić, co powiedzieć, żeby zatrzeć w ich umysłach pamięć o tej kompromitującej mię scenie. Nigdy, nigdy nie uczuwałem takiego wstydu.
Nastąpiła gwałtowna reakcya.