Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wejwary ślubna koszula, tej nie wolno mieć nikomu na ciele oprócz narzeczonego, na Boga! jakbyś oczu nie miał!...
Kondelik patrzył na małżonkę, na córkę, nareszcie utkwił wzrok w Wejwarze.
— Dostałeś w prezencie moje stare koszule? A toś pan miał uciechę, Franciszku! No, ale teraz, Wejwaro, jesteś pan górą, to wyborne pendent do pańskich spodni wczorajszych, niech spróbują robić wymówki.
— Idź już, przebierz się — wołała pani Kondelikowa pogniewana, zawstydzona, a gdy mistrz zniknął, podeszła do Wejwary.
— Prawda, że się pan nie gniewasz, Franciszku? Mój Boże, nieboraku, otrzymałeś stare gałgany...
— Nie zastanawiałem się nawet nad tem, że zaszło nieporozumienie — odrzekł szczerze Wejwara — rozmyślałem tylko nad znaczeniem tej posyłki...
— Podarte koszule mają tylko jedno znaczenie, Wejwaro — mówił Kondelik na progu sypialni, już przebrany — że je trzeba naprawić. Trochę się zdziwiłem, że mam takie nowiuteńkie koszule.
— Ach! ty stary dziwaku — srożyła się pani Kondelikowa — na stare lata może jeszcze będę cię ubierała w wyszywane koszule!
— Słuchaj, Betty, że narzeczony i narzeczona przed weselem siedemkroć głupieją, to stara prawda, a na Pepci i na Wejwarze stwierdziłem ją sam. Ale żeby głupiały także przyszłe teściowe, nie słyszałem jeszcze. Gdzie miałaś oczy?