Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Leż, staruszku, leż, ale ja już muszę wstać. Ładnieby tu wyglądało, muszę sprzątnąć.
— Dla kogo znowu? — mruknął mistrz.
— A gdyby kto przyszedł? Wiesz dobrze, że się teraz ciągle ktoś kręci, głównie w niedzielę.
— Już ja z wami poraz drugi na bal nie pójdę! — sapnął mistrz.
— Naturalnie, że nie pójdziesz, staruszku, to było poraz ostatni. A kto tu zaczął pić piwo, kiedym chciała iść do domu?
— Bodajże cię, kobieto! Byłbym was przywiózł w ładnych humorach po tem przebieraniu się Wejwary! Ładnąby miał niedzielę.
— Cicho, cicho, staruszku, i lulaj. Trzeba rozdzielić śniadanie, Pepcia już dawno na nogach.
Mistrz Kondelik nie odpowiedział, obrócił się, zarył głową w pierzynę i starał się usnąć powtórnie. Niestety! już mu się to nie powiodło. Męczył się pół godziny, potem zaklął strasznie, powstał i czynił przygotowania do golenia.
Damy zjadły śniadanie, przewietrzyły jadalnię i napaliły w piecach.
Około dziewiątej, gdy pan Kondelik nie zdążył się jeszcze ogolić, w kuchni odezwał się dzwonek.
— Proszę, pan Wejwara się kłania... — i posłaniec wtykał Kasi liścik.
— Panienko, list! — anonsowała Kasia.
Pepcia zarumieniła się, jak mak.
Liścik?
Co to znaczy?
— Poczekajcie, poczekajcie!