Tu siedział model, godny dłuta rzeźbiarza, pragnącego wykuć „Cichą rozpacz”, „Rezygnacyę,” lub „Beznadziejność.” Wejwara w czamarze, w kamizelce, w białym krawacie, w błyszczących lakierkach, ale... bez czarnych spodni.
— Wejwaro, co pan tu robisz? — wykrzyknął mistrz Kondelik.
— Czekam, szanowny panie.
— Na co?
— Na spodnie...
— Gdzieś pan je podział?
— Pożyczyłem je na pięć minut koledze Hawrdzie.
— Dokąd poszedł?
— Do sali.
Mistrz wybiegł.
Do sali, do lokaja.
— Niech tu przyjdzie pan Hawrda, jest wśród tańczących! Zaraz niech przyjdzie!
Za minutę lokaj przyprowadził Hawrdę.
— Czem mogę służyć? — spytał zdziwiony.
— Chyba już dosyć długo pan się bawisz, chodź pan za mną! — zawołał mistrz i wlókł Hawrdę do pokoiku stróża.
Po chwili zamiana była znów dokonana. Gdy Hawrda zdjął czarne spodnie Wejwary, a pod niemi ukazały się jasne w kratkę, rzekł mistrz z przekąsem:
— Z pana jest ogromny elegant, panie Hawrdo, chodzisz na bal odrazu w dwóch parach spodni! Mogłeś przynajmniej te pozostawić Wejwarze!
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/56
Wygląd
Ta strona została przepisana.