dalni wypełniła się książkami Wejwary, które potrochu przynosił syn stróża.
Pani Kondelikowa i Pepcia znosiły do mieszkania jeszcze różne drobnostki, których córka nie chciała pozostawić w domu. Każdy obrazek, każdy uschnięty bukiet z pierwszych czasów znajomości z Wejwarą miał dla Pepci swój urok. Pilnie doglądała, aby nic nie zginęło, aby się nic nie połamało. Zdawało jej się, że z temi pamiątkami wnosi na nowe mieszkanie całą swoją przeszłość, swoją młodość i lata dziecinne, pod dachem rodziców spędzone.
Pani Kondelikowa wchodząc tu, za każdym razem otwierała wszystkie okna, ażeby pokoje przewiało świeże powietrze, ocierała kurz, zbierała z podłogi wszelkie pyłki, i uśmiechała się przytem błogo. Przeżywała myślą swoje czasy młodości przed weselem i miała złudzenie, że sama powtórnie zamąż wychodzi.
Mistrz Kondelik, po powrocie dam z Winohradów, witał je uwagami.
— Chciałem już pójść po was. Zdaje mi się, że wam się tam lepiej podoba, niż tu w domu, nie zapominaj matko, że pozostaniesz u mnie!
Ale czasem sam chętnie zajrzał na Winohrady, podobało mu się tam, przyglądał się swemu malowaniu i dziwił się, zkąd się w nim wzięły te pomysły świetne. Prawie zazdrościł Wejwarze, iż tu będzie mieszkał.
— Prawda, staruszku — że cię także cieszy? — mówiła małżonka.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/46
Wygląd
Ta strona została przepisana.