— Pryncmetalowa baba! — wpadł pan Kondelik.
— Spełnię swój obowiązek, szanowna pani — postanowił Wejwara bohatersko — i jutro do niej pójdę...
— Nie, Wejwaro! — zadecydował nagle mistrz Kondelik, który miał chęć rozciąć ten węzeł gordyjski — ja tam pójdę, ja, jako przyszły teść pański. To mój obowiązek, ja tę sprawę wygładzę.
— Tylko nie zrób awantury, staruszku — obawiała się pani Kondelikowa.
— Nie bój się, nie zjem jej, Wejwara nie ma tu ojca w Pradze, ja mu go zastąpię.
Wejwara obtarł sobie spocone czoło. Był to znojny wieczór, ale wreszcie dobrze, że się tak stało. Oczyści się, zupełnie się oczyści. Daremnie łamał sobie jednak głowę Wejwara, nie rozumiejąc, co znaczą owe dowody piśmienne.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po jego odejściu późnym wieczorem (za wszystkie umartwienia otrzymał Wejwara w ciemnej sieni gorący pocałunek od Pepci) rzekł Kondelik w sypialni do małżonki:
— Trzech lat potrzeba było Wejwarze, ażeby dostrzedz zasadzkę tej baby. No, jutro z nią pomówię!
I nad rodziną Kondelików zawisła znowu spokojna, cicha noc po dniu burzliwym.