— Mamusiu! — załkała Pepcia i położyła głowę na piersi matki.
Wejwara był w tej chwili w przyległym saloniku.
Pani Kondelikowa pochwyciła córkę obiema rękami za głowę i wycisnąwszy na jej czole gorący pocałunek, szeptała, opanowując własne wzruszenie:
— Pepciu, Pepciu, miej rozum! Przecież nie jesteś dzieckiem! Pamiętaj o wszystkiem, com ci powiedziała...
— Mnie jest tak smutno, że mnie wszyscy opuszczacie... — mówiła Pepcia, łkając.
Pani Kondelikowa widziała, że teraz nadeszła ostateczna pora do odejścia. Współczuła z córką. Pocałowała ją raz jeszcze, wyrwała jej się z objęć i śpieszyła do przedpokoju po płaszcz. Ubrała się z pośpiechem, zawiązała sobie kapelusz, wzięła rękawiczki i zawołała:
— Franciszku, chodź mi poświecić ze schodów! Świeca jest w kuchni na stole, proszę cię!
Wejwara z radością śpieszył do kuchni.
Gdy wyszedł, pocałowała pani Kondelikowa po raz ostatni i prawie namiętnie córkę, przeżegnała ją po trzykroć, jeszcze raz ją pocałowała i rzekła szeptem:
— Już ani mrurnru, Pepciu! Miej rozum!
I wyszła z pośpiechem do sieni.
— Masz klucz od domu? — pytała Wejwary.
— Mam, mamuniu.
— Więc chodź, bo jeszcze powóz odjedzie, już i tak klnie chyba, że długo siedzę.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/155
Wygląd
Ta strona została przepisana.