Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ciągle nie mogę pozbawić się tego ucisku. Wchodzę do pokoju, ale teraz pochwyciło mnie to i trzyma za ręce, za piersi, za szyję, nie mogłem nawet odetchnąć...
— O, na Boga, i co dalej? — zawołał pan Wejwara.
Całe towarzystwo zwróciło uwagę, usłyszawszy wykrzyknik pana Wejwary i uważnie zaczęło słuchać...
— No, jednem słowem, trzymało mnie to i nie chciało puścić, nie i nie..
— Co to było, tatku? — odezwała się Pepcia.
— Było to całe czarne, miało ciało i dwie ręce, ale było bez nóg i bez głowy.
— To jakiś figiel — zauważył pan Beczka.
— Ładny mi figiel — mówił z powagą mistrz — nie życzyłbym tego panu! Ja się rzucam, szarpię na wszystkie strony, chcę się uwolnić, a przecież nie jestem słaby i odwagę też mam, jak wiecie, ale ani rusz, trzyma mnie, nie puszcza, nareszcie rzuciło mnie w fotel, oddech mi słabnie, już się z wami wszystkimi żegnam, myślę o żonie, o córce i Wejwarze, o dzieciach...
Pani Kondelikowa trąciła małżonka w bok.
— Nie trącaj, myślałem o nich, gdy nagle, chwała Panu Bogu! otwierają się drzwi do kuchni, i na progu stoi oto Betty, moja żona, jak anioł opiekuńczy.
— Ach ty, stary gaduło! — dąsała się pani.
— Widzi, co mnie trzyma — ciągnął mistrz, gestykulując rękami — przyskakuje ku mnie, łapie to za