Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

palec do serdecznego, potrzepał niemi mlaskał językiem.
Mistrz Kondelik rósł w dumę, wydawało mu się teraz, jakby to naprawdę jego była zasługa, jakby wszystko on gotował i piekł, a zwracając się do małżonki, spytał:
— Zapamiętałaś sobie wszystko? Uważałaś?
— Czego chcesz, Kondeliku?
— Widzisz, tak się powinno gotować! Teraz widziałaś jadłaś, więc pamiętaj, ażebym to miał każdej niedzieli — drażnił ją mistrz.
— Zrobię, zrobię ci, gdy mi na to co miesiąc pięćdziesiątkę dołożysz. Inaczej znowu będziesz jadł gęś z kapustą i najwyżej jakie kuropatwy, postrzelone w brzuch.
Z innemi uczuciami śledził numer po numerze uczty stary pan Wejwara. Był to mały kupiec prowincyonalny, w którego rodzinie, choć syto, ale jednak skromnie i prosto jadano. Dzisiejszy stół zrobił na nim wielkie wrażenie.
Oceniał w duchu, co to wszystko kosztuje, i po każdej potrawie rosło jego uszanowanie dla rodziny, do której dostał się syn przez ożenek. Mają widocznie na to, myślał sobie, są zamożni, i teraz dopiero zupełnie był przekonany, że syn jego zrobił „dobrą partyę.” Wstał, podszedł ku pani Kondelikowej, potrząsnął jej ręką i mówił z najwyższem uznaniem:
— Co prawda, to prawda, pani mateczko, co prawda, to prawda, było to znakomite! To będę małżonce opowiadał!