i szczerze pocałowała ją w usta. Dziękowała jej tem za wszystkie usługi i jednocześnie przepraszała za wszystko.
Biały atłas szeleścił w sieni ku schodom, a głośne łkanie Kasi towarzyszyło szelestowi.
— Zamknij dobrze, Kasiu — napominała pani Kondelikowa i śpieszyła za córką i panem Wejwarą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Trochę po pół do piątej pochód weselny wychodził z kościoła.
Za nim garnęli się ciekawi, którzy jeszcze poraz ostatni chcieli widzieć pannę młodą, obdarowane żebraczki tłumnie prosiły o błogosławieństwo Boże dla młodej pary, powozy zajeżdżały, odzywała się komenda pana Beczki, goście weselni wsiadali i za chwilę turkotały powozy na plac Wacławski. Mistrz Kondelik pojechał prosto do domu, ażeby się pozbyć tortur.
Pomimo, że ślub odbył się wieczorem i pomimo, że, jak już wiemy, fakt stał się w drugiej połowie listopada, na życzenie szczęśliwej mamusi Kondelikowej były prawie wszystkie powozy otwarte. Niech cały świat widzi jej córkę jako pannę młodą,