Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła prosto, dobrze obserwowała, a po zniknieniu każdorazowem „dzieci” uśmiechała się i myślała sobie w duchu:
— Poczekajcie, kocięta, jutro, jutro...
Kto wszakże najuważniej śledził ucieczki kochanków i ktoby oczyma chętnie przewiercił ścianę, ażeby widzieć, co się tam właściwie dzieje, to ciocia Kasia. Echo dawno minionej przeszłości, coś, jak zapomniana piękna, a niedopowiedziana bajka, paliło mózg i ściskało serce.
Pani Kondelikowa zlustrowała towarzystwo całe, wreszcie rzekła:
— Brak nam tu jeszcze kogoś, Franciszku, bardzo żałuję, że już dziś nie bawimy się razem.
Wejwara spojrzał na panią teściową.
— Mam na myśli rodzinę twoją, Franciszku, tak się cieszyłam.
— Nie mogli przybyć, mamusiu droga — tłómaczył Wejwara — dopiero jutro przyjedzie tatuś, a może i siostra. Mama nasza wogóle nie może przybyć, trudno dom opuścić, mają sklep. Bardzo prosiłem, ale musiałem w końcu sam przyznać, że to prawie niepodobieństwo. Jutro przyjedzie zatem ojciec, a mamusia odwiedzi nas później, gdy się już zupełnie zagospodarujemy.
— No, ja wiem, Franciszku — potakiwała pani Kondelikowa — jaka to szkoda, że mieszkamy tak daleko od siebie, jakby to pięknie było, gdybyśmy wszyscy byli w Pradze i mogli się częściej odwiedzać.
— Będziemy tu mieli ciebie, mamusiu — rzekł