Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznie przełożone z niemieckiego, brak w nich było rytmu i rymu, ale dla pana Kondelika wydawało się wszystko nowem. Tak dawno tego nie słyszał... Wejwara był rozmarzony, nie słyszał tego nigdy.
Czas ubiegał. Nagle z którejś wieży odezwał się głęboki dźwięk dzwonu, Wejwara zerwał się.
— Szanowny panie, dziewiąta godzina.
— Idź pan do dyabła! Zkądby się wzięła...
— Sądzę, żem się nie omylił — mówił Wejwara lękliwie i wyjął zegarek — faktycznie, dziewiąta...
— Safraperte, to musimy iść do domu — wyrzekł mistrz, który nagle wytrzeźwiał ze swego rozmarzenia. — Matka czeka na nas z kolacyą.
Zapłacił i sapał mocno, gdy wyszli z ogrodu na ulicę. Szli w milczeniu, nikomu nie chciało się mówić. Teraz dopiero przypomniał sobie mistrz szynkę cielęcą, sałatę i przed oczyma stanęła mu małżonka, która teraz właśnie drepce przy kuchni, spoglądając na drzwi, nasłuchując na schodach.
Wejwara szedł obok niego, jak grzesznik. Czy to stosowna chwila, aby wszedł do obcego domu? Pół do dziesiątej? Nie byłoby lepiej czmychnąć?
Kondelik, jakby przeczuwał, o czem Wejwara myśli, chwytał go chwilami za ramię, aby mu nie uciekł i mówił z wymuszonem uśmiechem:
— Dopieroż dostaniemy burę, Wejwaro, oj dostaniemy... Żeś mnie pan też ciągnął na te śpiewaczki!...
Wejwara wytrzeszczył oczy. Na Boga, on go ciągnął? Znowu on?