Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny! Tu kolej, tu przepełniony statek, tu bieganina Bóg wie gdzie, ten człowiek wyciera nami świat, jak ów znany Kyselak, dotąd każdy krok z nim i dla niego musiałem odchorować, a wczoraj tylko cudem nie utonąłem. Dobry na zięcia dla dyrektora cyrku, ale nie dla mnie. Dość tego! Takiemu człowiekowi córki nie dam! Powinien był pójść z Holubem do Afryki!
— Ależ, Kondeliku — napominała pani.
— Nic z tego, powiedziałem i dosyć. Niech idzie o chałupę dalej!
— Dobrze, Kondeliku, a czy się zastanowiłeś, jaki z tego będzie wstyd?...
Pan Kondelik wytrzeszczył na żonę oczy.
— Taaak? I to jeszcze? Już jesteście tak daleko, że z tego wstyd będzie!... I to Pepcia?...
— Ależ, Kondeliku! — krzyknęła pani już teraz gniewnie. — Co ty mówisz? Umyślnie wykręcasz! Nie o takim wstydzie, ale wogóle o wstydzie mówię. Chodzi dwa lata za córką i potem ma ją zostawić. Świat nie wierzyłby, że ty... nie, nie, świat powiedziałby, że on ją rzucił! Mówisz niemądrze... Nie gniewaj się, staruszku, proszę cię, nie myśl o tem. Widzisz, Wejwara cię oszczędza, nawet nie przychodzi, mógłbyś go obrazić. Mój Boże, taki łagodny człowiek, ma w magistracie swoje pewne utrzymanie, a gdy się ożeni z Pepcią, sam to mówiłeś, można otrzymać malowanie w magistracie, znowu praca i ładny zarobek...
— Owszem, magistrat! — śmiał się koląco pan