Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wejwara spojrzał na zegar, zbliżała się 7-ma. Najwyższy czas. Zdecydował się nagle, podszedł ku pani Kondelikowej, pochwycił ją za prawą dłoń, pocałował i zapytał:
— Pozwoli mi, szanowna pani, wyrzec kilka słów? Raczy pan pozwolić, szanowny panie? — zwrócił się do pana Kondelika.
Pani Kondelikowa zaparła oddech w piersi, odjęła łagodnie dłoń od ust Wejwary i w błogim niepokoju pobudzała młodego człowieka:
— Niech pan mówi, panie Wejwaro...
— Szanowny panie i pani — mówił Wejwara, a głos jego drżał. — Kiedym poraz pierwszy ujrzał Pepcię i panią, szanowna pani, czułem, że pewnego dnia...
Wejwarze niezmierne zakłopotanie i wzruszenie ścisnęło gardło. Przed oczyma coś migotało, że już tylko niewyraźnie rozeznawał postacie małżonków przed sobą. Potrzeba było całej energii, ażeby mógł mówić dalej:
— Szanowna pani, dzień ten... nadszedł dziś. Po wszystkich dowodach życzliwości, których doświadczyłem od pani, a mianowicie od pana, szanowny panie, (pan Kondelik w chwili tej spuścił oczy i w kłopocie wyjmował chustkę z kieszeni), a mam nadzieję, że i panna Pepcia mnie lubi, wszystko to dodaje mi odwagi, bym państwa zapytał, czy zechce cie państwo powierzyć mi ją na całe dalsze życie, ją bowiem... ją bowiem... ją bowiem kocham, że bez niej żyć nie mogę, i szczęśliwym będę, gdy znajdę