— A gdzie się potrzebuje człowiek zgłosić? — wyrzekł mistrz, jakby się decydował.
— O, szanowny panie, o tobym się postarał, ofiarował się Wejwara, promieniejąc radością. — Nawet pan nie wie, jak się każdy z nas cieszy, gdy zyskamy nowego członka.
— Pięć reńskich to kosztuje?
— Pięć, proszę pana, i może pan uczestniczyć w wycieczkach, a w mięsopuście może pan iść na „szybrzynki”[1] z szanowną panią i panienką...
Słowo „szybrzynki” zelektryzowało panią Kondelikową i Pepcię.
— Weź to, tatku, weź do serca — przymawiała się pani. — Jak żyję nie byłam na „szybrzynkach”. Podobno to coś niezwykłego...
— Nawet opisać się nie da, szanowna pani — zawołał z zapałem Wejwara.
Pepci zabłysły oczy.
— No, pal dyabli! — zdecydował się ojciec Kondelik.
Wyciągnął juchtową portmonetkę, wyjął pięć reńskich, podał Wejwarze i rzekł:
— Więc tedy z Panem Bogiem, Sokole, zapisz mnie tam pan...
Pepcia spojrzała ku niebu, jakby tam wysyłała dziękczynienia.
Wejwara schował radośnie pieniądze, zapisał sobie w notesie imię pana Kondelika i rzekł:
- ↑ Wieczorek na sposób starosłowiański z bajkami; coś w rodzaju wieczornicy.
(Przyp. tłóm.).