Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 02.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyrygując ładowaniem piętrzących się do góry pakunków.
W pociągu, wiozącym Desnoyers'a, straż spała, przyzwyczajona do monotonnego obowiązku eskortowania. Dozorcy koni, pootwierawszy drzwiczki wagonów, siadali na brzegu ze zwieszonemi nogami. Pociąg szedł powoli nocą przez mroczne, uśpione pola, zatrzymując się przed czerwonemi latarniami, i oznajmiał przeciągłym gwizdem swoją obecność. Na niektórych stacjach zjawiały się dziewczęta biało ubrane z kokardami i chorągiewkami na piersiach. Dniem i nocą przebywały tam, zmieniając się, by żaden pociąg nie przeszedł bez ich odwiedzin. Przynosiły w koszykach i węzełkach podarunki żołnierzom: chleb, czekoladę, owoce. Wielu przez hardość chciało odmawiać, ale musieli ustąpić wobec smutnego spojrzenia dziewcząt. Nawet Desnoyers nie uniknął tych darów patriotycznego zapału.
Większą część nocy spędzał, rozważając z towarzyszami podróży. Oficerowie mieli tylko mętne wskazówki, gdzie mogliby spotkać swoje pułki. Posunięcia wojenne zmieniały codziennie ich położenie. Ale, wierni powinności, jechali dalej z nadzieją, że zdążą na czas, by wziąć udział w stanowczej bitwie. Dowódca eskorty odbył już kilka takich podróży i on jeden zdawał sobie ściśle sprawę z odwrotu. Za każdym razem pociąg przebywał krótszą przestrzeń. Wszyscy byli stropieni. Po co ten odwrót? Wojsko doznało przeciwności niewątpliwie, ale było nietknięte i, według jego zdania, powinno było szukać odwetu w tem miej-