Strona:Hugo Zapałowicz - Zdarzenie w Tatrach.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   48   —

Walerego nikt w tym momencie nie widział, choć właściwie tylko ja go widzieć mogłem.
Nastało grobowe milczenie.
Na twarzach naszych malowało się przerażenie. U tej połowy towarzystwa, która należała do brunetów, oczy wyglądały jak plamy atramentu na płótnie, zaś u drugiej połowy jak w szklący lód ścięta woda.
Nagle zerwaliśmy się z miejsca i pomknęli w dół ku Kondratowej. Każdy z nas miał to uczucie, że tu na szczycie pozostajemy w dłoni strasznego wroga, który lada chwila powtórzy swój napad i to z innym skutkiem...
Deszcz lunął jak z cebra, tak, że na miejscach więcej połogich trawa aż wstawała. Wnet prane deszczem powietrze przeniknęło światło elektryczne i uderzył piorun, gdzieś w skały pod Czerwonym Wierchem. Za chwilę runęły z łoskołem oderwane kamienie na piargi, które przez krótki czas poruszały sie w swem łożu z owym znamiennym, suchym a twardym grzechotem.
Spuszczaliśmy się wciąż szybko i w niemem milczeniu na dół. Rozmyślałem ciągle o zdarzeniu na szczycie i rozbierałem po cichu: iskra elektryczna, uderzywszy mię w głowę, przeszła przez kręgi szyi i przez górną część piersi, wyskoczyła poniżej serca, wpadła na lewą dłoń wsparta na lewem udzie, przeszła przez trzymaną w tej ręce siekierkę i przez udo i wsiąkła w końcu w ziemię.
Nareszcie przemoczonych do nitki, przyjęły gościnne wrota szałasu na Kondratowej.
Stanąwszy do koła ogniska, spojrzeliśmy najprzód w milczeniu po sobie, poczem rozpoczęła się żywa gawędka.
— A co?
— O to!
— A to ci nas poczęstowało! — zawołał Walery, młodzieniec jak dąb, prawdziwy zuch, który i na szczycie okazał wiele zimnej krwi.
— Tak mię z nóg zwaliło — kończył — że nawet nie wiem, kiedy się na ziemi znalazłem. Tylko o krok bliżej przepaści, a byłbym was oczekiwał w Zakopanem.
A to w nas gruchło! — mówił Szymon. — A w powietrzu to tak zasuściło, kieby kto był suchego jałowcu cisnął na ogień. Jak żyję, ani nie słyszałem o takiem zdarzeniu.