buły uże hdeś daleko. Tak ja lahł sam pry ohni meży żerepom (kosodrzewem), zawynuł sia u waszi chusty (plaidy), taj fajno buło meni spaty, lipsze jak wam bez mant (płaszczów) i charczy (pożywienia). A wy hde perenocziuwały?
Opowiedzieliśmy mu w krótkości nasze wczorajsze przygody.
— A dobre sia wam stało, mówił Iwan — treba buło mene słuchaty, taj ne ity u werch.
Nie odpowiedzieliśmy mu wcale na te rubasznym tonem wypowiedziane słowa.
Tak siedząc przy staji i zajścia nocy opowiadając, oczekiwaliśmy Wawrzyńca. Kilka razy wołaliśmy już na różne strony, ale się nam nikt nie odzywał. Po jakimś czasie, krzyknąwszy znowu, usłyszeliśmy głos słabo skądś dolatujący.
Gzieś tu już jest Wawrzyniec, mówiiiśmy, rozglądając się na wszystkie strony i powtarzając wciąż wołania. Głos odpowiadał nam coraz wyraźniej, widocznie się zbliżał, lecz jeszcze nie mogliśmy na pewne osądzić, z której strony pochodzi. W końcu ozwał się nam całkiem zbliska i ujrzeliśmy naprzeciwko Wawrzyńca, spuszczająsego się ku nam po stromych i z rzadka zalesionych stokach, to ginącego za drzewami i krzewami, to się znów pojawiającego jakby z ziemi wyrastał.
Przywitaliśmy się serdecznie, a pierwsze pytanie, które nam Wawrzyniec zadał, było, jakeśmy mogli tam tym lasem przejść nocą, kiedy tam za dnia iść niebezpiecznie. Opowiedzieliśmy mu przeto naszą nocną wędrówkę.
Z koleji począł Wawrzyniec opowiadać, dodając i prostując niektóre rzeczy opowiedziane przez tamtych. Kiedy się Kostyn do nich przyłączył, pytali go gdzie staja, na co im odpowiedział, że staja jest tam na dole w dolinie, lecz po ciemku nie trafi do niej. Wkrótce zastąpił im kosodrzew drogę, przez który w żaden sposób nie mogli się przedrzeć; musieli przeto znowu iść w górę, aby go ominąć. Iwan pozostał w tyle, twierdząc, że mu się kapelusz zagubił, a na późniejsze wołania nie odpowiadał wcale.
Gdy się kosodrzew skończył, mówił dalej Wawrzyniec, począłem z cyganem zchodzić znowu przez jakieś ziołami i trawami porosłe miejsca. Wtedy spostrzegłem daleko na dole latarkę, która się posuwała jak mała gwiazdka przez ciemności. Przyspieszyłem kroku, wołając i usłyszałem słaby głos, na który znowu odpowiedziałem. Wkrótce znikła latarka, a na wołanie moje już mi nikt nie odpowiadał. Zrobiło mi się tak smutno na sercu, jakbym się nie miał był już nigdy więcej z panami zobaczyć w życiu — mówił ze wzruszeniem Wawrzyniec, ocierając z łez oczy, bo serce miał bardzo tkliwe.
Gdy latarka znikła, postanowiłem iść wciąż w tym kierunku naprzód. Niebawem weszliśmy na pole zawalone głazami. Tu się cygan przewrócił i ani go uprosić można było, aby powstał. Leżał wciąż jak upadł, jęcząc, że się potłukł. Dałem się mu wódki napić, do czego zaraz wstał i jakiś czas szedł za mną. Niebawem jednak począł znowu narzekać na nogę stłuczoną i nakłaniać mię, abym tu gdzie przenocował z nim, bo dalej ani kroku nie pójdzie. Nakładliśmy duży ogień w przekonaniu, że go może panowie dojrzą; wołałem kilka razy, lecz ani głosn, ani wystrzałów nie słyszałem. Siedząc i drzemiąc czasami przy ogniu, doczekaliśmy się poranku, a co potem było, to już panowie wiedzą.
A na szo sia to wse prydało, rzekł Iwan; wy nas styrały, taj tylko.
Nie gadajcie nic Iwanie, bo to przez was była głównie ta bieda. Gdybyście nie byli zostali w tyle, lecz szli z nami, byłby się i Kostyn nie ociągał, bylibyśmy się jakoś zniżyli do potoku, gdziebyśmy się byli może zeszli z panami.
A ty szo tu majesz howoryty, rzekł Iwan, groźnie spozierając swem siwem okiem na Wawrzyńca.
Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/40
Wygląd
Ta strona została przepisana.