Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tana Abdul Hamida, jakby stanowiły jego własność, chodził po salonie z rękami w kieszeniach spodni i całował ostentacyjnie obie dłonie Elżbiety. Czuł dobrze jak ogarnięta odrazą wyrywa ręce, z obrażającą gwałtownością, ale pocieszał się myślą, że nawyknie. Co więcej, ta niechęć, to wzdryganie przed nim przejmować go zaczęło dziwną rozkoszą, i ze zdwojoną namiętnością myślał o upokorzeniu w swych objęciach tego, smukłego, szlachetnego ciała.
Ernö Szalay obserwował dobrze! Widział, że błękitne oczy Elżbiety rozbłyskają i stają się ciemniejsze w chwili gdy radca policji Bodenbach wchodzi do pokoju. Nie uszło jego baczności jak wita dziewczynę z nieopisaną czułością, że zowie ją Elżbietką, ona zaś mówi mu krótko: Theo. Szalay nie był zazdrosny. Ona żebraczka, on kapcan, żyjący z pensji!
Wyrachowanie Szalaya musiało dać pomyślny dlań rezultat. Pomyślał, że Bodenbach będzie mógł nawet u nich bywać, składać hołdy żonie, on zaś zaproteguje go, by rychło został prezydentem policji. Miał pewność, że Elżbieta nie sprzeniewierzy się jego miljardom, otwartemu