Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mr. Jeffries siedział bez surduta, ale w kapeluszu na głowie, a spodnie na potężnym brzuchu ściskał pasek rzemienny.
Od biurka zwrócił głowę, osadzoną na byczym karku ku natrętowi, mierząc go spojrzeniem niebiesko wodnistych, dobrych zresztą oczu.
— Masz pan obyczaje dość natarczywe, mój panie, jak mi mówił klerk! Ostrzegam jednak, że nie jestem skłonny dać się napastować przez ludzi, których nie wezwałem.
Robin uśmiechnął się spokojnie.
— Natarczywość moją objaśnia w pełni ważność sprawy, która mnie tu sprowadza.
Potentant zmierzył raz jeszcze niespodziewanego gościa.
— Bawisz pan niedługo w kraju, ale jak na Niemca, którym sądzę, jesteś, wyrażasz się pan świetnie po angielsku, Z kimże mam tedy przyjemność...
— Panie Jeffries, odgadłeś pan całkiem trafnie. Przebywam w Ameryce dopiero od trzech miesięcy a pochodzę z wielkiego miasta w Niemczech, gdzie byłem szefem policji kryminalnej.