Strona:Hrabina Segur - Dobry mały djabełek.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz i cała postawa zdradzały, mimo wyraźnego strachu, zdecydowanie.
— Gdzie zaprzepaściłeś się? — krzyknęła nań pani Makmisz. — Dlaczego powracasz tak późno, hultaju?
Karol:
— Ciotuniu, zatrzymała mnie na kwadrans Julja; nudziła się u sędziego i poprosiła mnie o odprowadzenie jej do domu.
Pani Makmisz:
— Co Ci tak pilno było z tem odprowadzeniem? Czy nikt z rodziny sędziego nie mógł ciebie zastąpić? Zawsze jesteś uprzejmy i uczynny. Wiesz przecie dobrze, że jesteś mi potrzebny. Ale przyjdzie jeszcze czas pokuty, niegodziwy wałkoniu! Chodź ze mną!
Karol, wahając się między chęcią stawiania oporu swej ciotce a strachem, który w nim wzbudzała, stał przez chwilę niezdecydowany; ciotka obróciła się, a widząc, że nie porusza się z miejsca, chwyciła go za ucho i pociągnęła do ciemnej śpiżarni, gdzie wepchnęła go przemocą.
— Posiedź tu z godzinę, a na obiad dostaniesz chleb i wodę; innym razem będzie jeszcze ggorzej! — krzyknęła pani Makmisz.
— Zła kobieta! Wstrętna! — burknął Karol, zaledwie zamknęła za nim drzwi. — Gardzę nią. Czyni mnie tak nieszczęśliwym, że wolałbym być ślepy, jak Julja, niż mieszkać z tym złym potworem. Jedną godzinę!... To zabawne... Ale zato nie będę jej czytał teraz; znudzi się i nie usłyszy zakończenia „Mikołaja Niklbi“, którego zacząłem jej czytać dziś zrana! To zdecydowane. Jestem z tego bardzo zadowolony...