Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

których jakiś szał nagle ogarnął. Postanowił ich tedy opuścić, mówiąc na pożegnanie:
— Szczęsny ten, kto posiada wiernego przyjaciela, gdyż we dwu przezwycięża wszelkie przeszkody. Ten, kto nie ma przyjaciela, jest jak król bez królestwa i chodzi samotny, niby słoń w dzikim lesie. Ale lepiej podróżować samotnie, niż w towarzystwie szaleńca. Niechże tedy mędrzec kroczy samotnie, niby słoń w dzikim lesie, unikając zła i zachowując pokój.
Obojętnie patrzyli mnisi, jak odchodzi, on ruszył do pewnej wioski, gdzie był Brighu, a serdeczne powitanie przyjaciela dodało mu otuchy. Niedługo przyłączyli się też Anurudha, Nanda i Kimbila, oddając Mistrzowi cześć i wyrażając mu szacunek i przyjaźń. Pomyślał sobie:
— Są tedy pośród uczniów moich ludzie, którzy kochają mnie i nie wiodą sporów.
Pewnego jednak dnia, siedząc pod drzewem, jął myśleć o zajściu w Kausambi. W tej chwili ujrzał stadko słoni. Największy z nich podszedł do rzeki, przyniósł w trąbie wody i napoił towarzyszy. Gdy ugasiły pragnienie, zaczęły słonie szydzić z przywódcy, a nawet bić go trąbami, wreszcie wygnały precz. Mistrz powiedział sobie że taki sam go spotkał los, padł, jak ów słoń, ofiarą